Zuzanna Maria Danowska
Wiersze publikowane w antologii „Białystok Poetycki 2014” – kwiecień 2014
Ludzie jak słupy
Ludzie, którzy nie potrafią płakać
są jak przydrożne słupy –
grube i ciężkie.
Twardy beton pozwala im przetrwać
w bezradności uczuć.
Nie wspominają opowieści dziadka
ani koronek babuni.
Nie przywołują szumu morza
ani zapachu pieczonych rogalików.
Oni po prostu trwają.
Skarga
Chcę opuścić tę operę
Fenomen Wagnera jednak do mnie nie trafia.
Mam już dość nachalnych fortepianów,
które wcinają… się bez przerwy w moją… partię.
Na siłę próbują udowodnić wyższość swojego występu.
Zupełnie jakby zapomniały, że kolor oczu też ma swoje brzmienie.
Dookoła widzę róże z kolcami zamiast uśmiechów,
ale ja przestałam wierzyć w biel kwiatów.
Ewelina Wołosik
krawiec
wirtuozerią nożyczek 
nadaje 
płachcie słowotoku 
formę istnienia
precyzyjnie
 zszywa kawałki kontekstu 
koniecznie 
bez śladu łączeń
kunsztownie
 przyszywa słowa 
za duże 
nie zapną treści
pozostaje
 tylko 
sprzedać kreację
tyktyktyk
zegary chodzą 
d o p r z o d u
na dwóch nogach 
wymierzonym krokiem
w ich twarzach 
tyle minęło
lata zmagań 
sekundy namiętności
tylko Życie 
przekorna panienka
tym samym krokiem 
c o f a s i ę
niemy
słychać
 brzmienie istnienia 
gamę życia
nie słychać 
echa mojej osoby 
tonów moich myśli
jak
 odpowiedzieć przez
zaciśnięte bez 
silnie usta
nieMY
 ja
Świat pisany lewą ręką
wyuczona dłoń dorosłego 
nabiera 
dziecinnej bezradności
niereformowalne litery 
za nic 
mają sobie linie 
pęcznieją 
jak bańki mydlane
wędrujące po kartce 
wyrazy 
łączą się w absurdalne 
zdania
ułożone niepoprawnie 
nie chcą 
zawrzeć się w szyku
należy zmienić rękę 
i zamaszystym ruchem 
przekreślić
* * *
w twoich 
starych pantofelkach
podążam
 ścieżką 
twojej młodości
idealnie
 wpasowuję się 
w ślady 
twoich kroków
skręcam kostki 
na tych samych 
wypukłościach drogi
nie ustaję
kiedyś
 zzuję buty 
usiądę bosa
jak
ty 
babciu
Dominika Baraniecka
Grand Prix VII Wojewódzkiego Konkursu Literackiego „O Srebrne Pióro MDK” im. Wiesława Szymańskiego – maj 2013
Nie tam
Tu na wschodzie jest podobno koniec
świata, a tam gdzie jadę (na mapie jeszcze bardziej
w prawo) nie ma nawet widnokręgu.
Tory kończą się bez ostrzeżenia, jak przeszłość
i śnieg jest szary, już gdy spada z nieba. Tubylcy
zwożą tam w walizkach życie skądś indziej, a domy
są pełne głuchego brzęku sztućców i śmiechu dzieci,
który za kilka lat ucichnie, jak w Hameln. Ludzie stamtąd
naprawdę odwracają wzrok i odchodzą.
Martwa natura z wyschniętym kwiatem
To smutne i tak bardzo metaforyczne, że w naszym domu
nigdy nie zakwitła róża jerychońska - może tak gdyby
świat się skończył, a nasz dom zostałby pusty i jednocześnie pełen
przedmiotów wytartych dłońmi, ciałami i wzrokiem,
puściłaby zielone pędy. W moich snach, po końcu świata,
już po sądzie, opuszczamy ziemię tak, jak staliśmy, a wiatr
hula po pustych ulicach, na które wyległy bezpańskie zwierzęta.
Potem zdziwieni obserwujemy z góry nieskoszone łąki
i niezebrane plony.
Podróż powrotna
skostniałym popołudniem stoimy na przystanku
pokryci śniegiem i dziwnie sobie bliscy chociaż dla kogoś z nas
zabraknie miejsca
w autobusie jadącym na prowincję (a wszyscy jesteśmy
przecież braćmi) potem w kościele będziemy ściskać
swoje obce śliskie dłonie
przewlekać cichą zazdrość przez skądś znane twarze
na pewno wszyscy oni nocą śpią spokojnie
ogrzani kołdrą zbyt krótką
dla dwojga
* * *
A co jeśli, 
ujrzymy twarzą w twarz,
nie zrozumiesz mnie bez chybotliwych ogni olśnień.
Kiedy zacisnę pięści powiek,
czując wiatr tak różny od tego, który znałam
i znać będę, bo ten jest pierwszy
nie do przeoczenia.
Chyba, że odwrócę głowę złym momencie.
A kiedy już ujrzymy wszystko tak jak jest,
niech się pode mną łaskawie rozstąpi ziemia.
* * *
W mej cichej komnacie,
czerwonej popiołem,
usiądę u progu, w płatkach róż szarości,
nakreślę konstelacje na płynnym, białym niebie,
zamoczę rąbek sukni w smolistej toni nocy.
A mżawka pszczół osiądzie
na skórze niechciana,
otulę dłońmi żądła i skrzydełka czarne.
Latarnie moich modłów 
rozbłysną nad morzami.
* * *
Ile jest mnie samych w jednej
tak zastanawiam się nocami bezsennymi, 
kiedy śpię, 
rozmawiając z Bogiem, 
podczas gdy milczę,
zamykam oczy, 
budzę się wpół zdania, podsłuchuję 
dialog, który nigdy się nie kończy.
Jest na świecie siła ciążenia i horyzont, jest dotyk i rozum, granice
jest też cisza, zaufanie, łzy
a więc jesteśmy we dwie, na tym dwojakim świecie,
umieram, żebym mogła żyć
* * *
Oczy masz jak odbicie nieba
jasne
dostałaś je w spadku, przekazujemy je sobie 
razem z krzywdą, cierpieniem, słabością
razem z łzami
płaczemy, pokolenia wstecz, aż do dzisiaj
Bóg dotknął naszych oczu
powołał do cierpienia za braci 
Oczy masz, córko, jak poranek
jasne
dostałaś je otwarte na blaski, na cienie, na miłość
Na wzgardę
* * *
Słyszysz, jak drzewa szepczą, 
jak ptaki lecą, bezszelestnie, 
jak rosną kwiaty, niepostrzeżenie
Świat dzieje się w cichości. 
Słońce wschodzi, kiedy nikt nie patrzy.
Księżyc wchodzi w pełnię, chociaż nikt nie czuwa.
I lata mijają, nie prosząc o więcej.
Widzisz, jaki pokorny jest świat?
Jak nas znosi cierpliwie, jak matka?
Tęsknota
Kiedy się tęskni, 
pękają pąki kwiatów,
wiatr zgina trzcinę do ziemi. 
Kiedy się tęskni, łzy chowa się w dłoniach, 
jest się naczyniem. Odłamki szklane tną skórę, 
dmie wicher. Kiedy się tęskni, jest się dzieckiem, co pierwszy raz 
widząc morze, cichnie. Mam białą skórę i usta czerwone, a kiedy tęsknię, 
blaknę, widać splot, którym w ciemnościach zostałam utkana. Mam duszę rozedrganą,
a kiedy tęsknię, żarzy się mi w palcach słaby płomyk knota. I szumią trzciny zgięte, ale nie złamane.
Weronika Zimnoch
II nagroda VII Wojewódzkiego Konkursu Literackiego „O Srebrne Pióro MDK” im. Wiesława Szymańskiego – maj 2013
artemisia
Artemisii Gentileschi (1593-1652)
barokowej malarce włoskiej
pędzel wymsknął jej się
z rąk opadając miękko na podłogę
położyła się. spojrzała na pobrudzone farbą ręce
czerwone jak u rzeźnika mruknęła i
zmrużyła oczy
studio pogrążało się w sennym
florenckim popołudniu. artemisia
zerknęła na swój obraz:
judyta obcięła głowę holofernesowi
ale walka nie ustała – witraże
okien w pracowni bramami miasta którego
broniła – zdradziecko wpuszczały
fioletowo-czerwone promienie nacierające na
półmrok sceny. oczy judyty wołały
do walki
judyta
pamiętam wtedy miasta stało się przedpiekłem –
nasze serca już dawno zstąpiły do otchłani
ale kiedy wplatałam we włosy
srebrne ozdoby wyrył mi się w sercu
widok betulii przed zmierzchem:
smugi nieba zwiastowały wspaniały
wieczór w sam na wesele
ucztę radości winnice tchnęły spokojem
młode ptaki ścigały się w powietrzu
jak kochankowie
wzięłam w ręce bukłak wina i sztylet
chartres
morze gotyku
niejasne słowo
zamierzchłego geniuszu
zatrzymane przed
zachwytem światła
chartres
drzwi do katedry otworzyły się
tłum robotników wypełniał przestrzeń
ktoś pokrzykiwał
dłuta wybijały rytm pracy
mistrz przestąpił próg
pierwszy jego oddech w murach
odbił się echem
- żywioł wielkiego czynu zdawał się
walczyć jak jakub z aniołem
by nie zastygnąć w wiecznych fundamentach –
położył dłoń na kamieniu
świątynia wrzała
święta weronika staje przed lustrem
święta weronika
staje przed lustrem
taka jaka jest (przed Panem boi się jeszcze)
Trudno jej pogodzić się
z myślą z myślami z faktami
że w zasadzie to chyba nie istnieje (tak sądzą wszyscy) choć żyje 
ale Objawienia nie pozna nigdy 
bo urodziła się wbrew świętej woli rodziny kobietą
*
Lustro odbija weronikę
bez purpur i złota 
bez pereł i innych takich późniejszych opisów
Bóg spogląda kątem trójkątnego oka 
czuwa
weronika
zupełnie przypadkowa Żydówka
Pan szepcze wiatrem przez jej brązowe włosy 
poszerzając źrenice dziewczęcymi łzami
a teraz wyobraź sobie że nic co widzisz w lustrze
mnie nie obchodzi
oprócz ciebie
pojutrze
 dzień przed szabatem
pojutrze to weronika stanie się lustrem
na razie niepostrzeżenie wzięła chustę do ręki
święta weronika ulega wpływom
wpływy towarzyszyły weronice od samego początku
to przez nie
znalazła się na Golgocie
weronika trwała w niepewności o wszystko i pozwoliła
by zajmowały ją myśli i sprawy innych
rozgląda się: po horyzont 
– wpływy – ludzie – kierunki
masa szaro-czerwono-żółto-kpiąca i łżąca
sandał weroniki zaczepia się o kamyk
a ona prycha ze zniecierpliwieniem 
i schyla się do pięty
wtedy
 serce Żydówki rozpęka się z braku tak ludzkiego przecież zainteresowania sobą
rozpękło się, nie wytrzymała, wystarczy.
Masa ludzkich problemów, urwanych rozmów 
odbija się od niej wyrzucając ją
na ścieżkę
wówczas spostrzegła Mistrza.
święta weronika śpiewa hymn
najpierw święta weronika musiała przełamać strach
nie trwało to długo bowiem zbyt radowała się 
by się wstydzić:
nie nigdy nie śpiewała
zaś hymny znała jedynie zasłyszane w dzieciństwie
cały szabat chyba najsmutniejszy
i najbardziej niewiadomy szabat w historii Jerozolimy
(bowiem nikt jeszcze nie podyktował najwłaściwszej racji do sądzenia o tym cudzie)
przesiedziała – nie mogąc wyśpiewać radości – wbita w mury swego chłodnego domu
siódmego dnia wieczorem na poddaszu swojej izby
przysiadła u okna 
w myślach wyrywała gołąbka ze swego serca 
i wypuszczała go ku Golgocie i ku wzgórzom Jerozolimy
leć 
wołała 
patrząc czy przynosi gałązkę oliwną
wstał świt – a może jeszcze nie i tylko tak jej się wydawało – 
w lekkiej sukni wybiegła na chłód umierającej nocy
po trzech dniach odbuduje dom Pański
- zaśpiewała –